Ostatnio przyjechaliśmy do Oświęcimia na remont pewnego supermarketu. Taka generalka – w środku totalne odnowienie i przemeblowanie. Z tego, co obserwuję, to jest ostatnio jakiś boom na odnawianie wszystkich marketów. Zresztą to nie pierwszy taki, który robimy.

Robota jak robota – wstajesz rano, ogarniasz gębę, wsiadasz w busa i zawożą cię tam, gdzie akurat trzeba. A potem robisz i robisz, przerwa na drugie śniadanie, robisz i robisz, wsiadasz do busa i zawożą cię tam, skąd przyjechałeś rano. Tym razem dojazd mieliśmy szybki, bo nocowaliśmy niedaleko Oświęcimia w Osieku, a to jakieś 13 kilometrów jest, czyli około 15 minut drogi. Przynajmniej wieczorem człowiek ma trochę spokoju. Żarcie zamawiamy na wynos, jak się da to z dowozem, a jak nie to codziennie losowany „dyżurny” jedzie odebrać. Zresztą i tak ktoś się musi ruszyć, żeby zakupy na wieczór zrobić – czytaj: piwa. Nie są z nas przecież żadne wybredne baby, żeby jakieś wyszukane zakupy od razu robić. 😉 Z żarciem więc wiele ogarniania nie ma, zostaje czas, żeby coś w tv zobaczyć, zrelaksować się i zebrać siły na kolejny dzień.

 

Praca fajna, ale efekty frustrujące…

Dobrze, że w kwaterach inni pracownicy, którzy nocują, to spokojne ludziska, bo jakoś ostatnio taki podenerwowany jestem. Nie wiem, czy to ta jesienna chandra, czy konkretna robota, którą teraz robimy… Bo powiem szczerze – okej, fajnie, że mam pracę i kasę za to, ale te remonty marketów to zaczęły doprowadzać mnie do szału. Ale nie jako pracownika, bo do tego nic nie mam, czy kładę podłogę w sklepie, czy w jakimś domu – żadna dla mnie różnica.

Ale halo, ja też jestem potem klientem takiego marketu, co sobie go jakiś właściciel właśnie odnowił. I zdążył się już człowiek wcześniej przyzwyczaić, co gdzie leży, wpada do sklepu, wie gdzie iść, kupuje, co trzeba i do kasy, dziękuję. A tu wchodzisz… nic nie wygląda jak ostatnio, za każdym durnym produktem łazisz tam i z powrotem. Potem ci się przypomina, że jeszcze coś miałeś kupić i znowu szukasz od nowa. I zamiast zrobić zakupy w 10 minut, łazisz tam bez celu godzinę, a i tak wychodzisz z siatką w połowie pustą, bo z tej frustracji już mówisz – no dobra, kawę bez mleka da się wypić, a bułka bez masła może lipna, ale od biedy też przejdzie…

No i jak tu spokojnie do tego podejść?! Najpierw pracujesz i cieszysz się, że tę pracę w ogóle masz, potem się cieszysz, że wypłata przyszła, a potem idziesz do takiego sklepu i się wkurzasz, że nie możesz nic znaleźć, a potem znowu się wkurzasz, że nie kupiłeś wszystkiego. W końcu lądujesz w innym markecie i wszystko jest dobrze do momentu… aż go wyremontują…

– Krzysztof.

Komentowanie zostało wyłączone.